W "
Teściach 3" wyczekiwany powrót do serii reżysera
Jakuba Michalczuka
słychać jeszcze jakby z korytarza albo sąsiedniego pokoju; jego donośny
autorski głos i pewnie stawiane reżyserskie kroki składają się w
wyraźny komunikat: "Kochani, jestem, wróciłem!" Językiem twórcy jest
oczywiście ruch kamery, dlatego to właśnie mastershotem wita się z
widzami jak ze starymi znajomymi, skrupulatnie rekonstruując
charakterystyczne otwarcie oryginału sprzed czterech lat. Obiektyw
ciasno dokleja do pleców zestresowanej pary bohaterów; idzie z nimi
kuchennym zapleczem, potem po wąskich schodach do sali balowej, a w tle,
jak w "
Birdmanie" podgrywa perkusyjna jazzująca solówka. Zaniepokojonych po nieudanym sequelu z 2023 roku
Michalczuk
uspokaja więc już od pierwszej sceny – nie tylko jesteśmy znowu w domu,
ale ten sam gospodarz polewa nam ten sam dowcipny trunek. Czterdzieści
procent czystych wspomnień, toast na zdrowie polskiej komedii!
Świat jednak nie zatrzymał się w czasie; nawet w "
Teściach"
przesuwa się i starzeje. Na etapie trzeciego kolejnego odcinka
zerkającego z pokoleniowej perspektywy na matrymonialne problemy
zakochanych, młoda para musiała w końcu wymienić się obrączkami. Na całe
szczęście dla producentów filmu, w Polsce jest wystarczająco dużo
polaryzujących uroczystości i sakramentów, by w oparciu o nie z
wytrwałością "Bondów" czy "Godzilli" tworzyć kolejne opowieści o
klasowych resentymentach. Trzecia część serii sięga po chrzest, ale
równie dobrze mogłaby chwycić się pogrzebu, komunii, czy wspólnie
celebrowanej Wigilii – wszystkiego, co z okazji do zacieśnienia więzów
może stać się pretekstem do ich poluzowania; zarzewiem ideologicznego
sporu i pobudką do okopania się we własnej wyższości nad drugim. Tym razem teściowie-wrogowie stają do tej walki na różne odcienie pogardy w składach o zmienionym status quo. Andrzej (
Marcin Dorociński) i Małgorzata (
Maja Ostaszewska), wielmożni państwo ze stolicy, są w separacji: on wyjechał do Australii, gdzie z młodą modelką spłodził syna Stanleya (
Noah Lucewicz), ona przepracowuje mężowskie porzucenie wsparta na ramieniu przyjaciółki Grażyny (
Magdalena Popławska). Naprzeciw nich Wanda (
Izabela Kuna) i Tadeusz (
Adam Woronowicz)
– kościółkowa reprezentacja ściany wschodniej – przechodzą swój własny
małżeński kryzys o zaskakującym, seksualnym podłożu. Biorąc pod uwagę
pokrewieństwo sytuacji obu poranionych par, "
Teściowie 3"
mogliby być filmem o przewrotnym połączeniu w bólu; historią
empatycznego współczucia pokonującego nawet największe przepaści.
Mogliby, ale nie są – bo nie byliby wówczas opowieścią o Polsce.
Wszystko przez to, że cykl spisany piórem
Marka Modzelewskiego jest niejako zakładnikiem konfliktu, który nie może się skończyć. Komediowa siła "
Teściów"
tkwi bowiem w zderzaniu postaw budujących naszą współczesną, narodową
polaryzację. To znaczy, że, aby bawić, bohaterowie serii muszą stać w
miejscu lub kręcić się w kółko; z każdą kolejną częścią wracać do punktu
wyjścia, czyli wyniosłego łypania na siebie spode łba. Zażegnanie tego
tarcia – dające szanse na satysfakcjonujący rozwój zamkniętych na siebie
nawzajem bohaterów – oznaczyłoby wytrącenie z dłoni twórców
najważniejszego komediowego oręża i zgaszenie motoru napędzającego
konsekwentnie całą serię. Ten dylemat najmocniej objawił się w "
Teściach 2";
nieudanych także dlatego, że szansę na terapeutyczne zbliżenie Wandy i
Małgorzaty zaprzepaszczono dla podgrzewania sporu dwóch wizji
kobiecości. Asekuranckie powtarzanie jednego żartu kosztem wydeptania
fabularnej ścieżki w jakimś określonym kierunku przeniosło wówczas
stylową komedię w rejony męczącego kabaretonu.W tym sensie "
Teściowie 3" są jak gdyby efektem kaca po wstydliwych błędach minionej nocy. Film
Michalczuka
diagnozuje problem poprzednika i rozwiązuje go na korzyść traktowanych z
szacunkiem bohaterów. I chociaż rozgrywana komediowo pogarda wobec
różnic dalej jest tu oczywiście zagnieżdżona w punkcie wyjścia – kryje
się nawet w chrzestnych podarkach od babć, medaliku Matki Boskiej
(babcia podlaska) i Azteckiego boga słońca (babcia warszawska) – twórcy
wiedzą, że nie mogą dłużej trzymać swoich postaci w próżni. Po
kilkudziesięciu minutach seansu pary popękane od prywatnych problemów
same już jakby tracą werwę do jadowitych drwin. W kolejnych
uszczypliwościach litują się nad sobą nawzajem, bo okazują się zbyt
prostymi celami szydery. Ten proces detoksykacji na skutek izolowania
się od konfliktu pozwala w spokoju przeżyć im swoją melancholię oraz
przemyśleć dotychczasowe postawy. W konsekwencji "
Teściowie 3"
zdobywają się na przynajmniej kilka zaskakująco emocjonalnych rozmów o
samotności, pożałowanych wyborach i niewygodzie uważnego życia. Wiele tu
zdań zaświadczających o niespodziewanej samoświadomości bohaterów: o
głębi tych przerysowanych, tylko pozornie jednowymiarowych charakterów,
którą satyra dwóch poprzednich części z sukcesem sprowadzała do
chodzących stereotypów.ie ma jednak nic za darmo. W konsekwencji dociążenia emocjonalnej wagi
filmu, ta komediowa traci na siebie pomysł – nie mogąc oprzeć się na
polaryzacji, wierzga nieumocowanymi, nieważkimi gagami, obecnymi w
filmie dla podtrzymania gatunkowego alibi. Ten problem dotyczy przede
wszystkim pierwszej połowy "
Teściów 3",
skupionej na przypomnieniu ostrych kontrastów i rozstawieniu kryzysów
na filmowej szachownicy. Gdy te już są na swoich pozycjach, druga połowa
może wyzwolić się z żartobliwej napinki, w centrum stawiając poważną
sprawę: pracę nad odbudowaniem uleciałego szczęścia w pokiereszowanych
relacjach. To cenne rozwiązanie, bo dowodzi autentyzmu uczucia i
zrozumienia w stosunku do bohaterów, którego brakowało w poprzednich
odsłonach serii – zorientowanych raczej na to, by widz nie mógł i
aktywnie nie chciał utożsamić się ze schematami zachowań żadnej z par.
W tym sensie, na etapie trzeciej części cyklu,
Michalczuk i
Modzelewski
w końcu pozwalają filmowym teściom na dojrzały egoizm; czułe skupienie
na sobie samych, przemodelowanie priorytetów, uwolnienie się od gniewu. W
ten sposób postacie, w przededniu chrztu swojego wnuka, symbolicznie
domykają etap rodzicielstwa i – co za tym idzie – zespolenia z
jaskrawymi rolami przewrażliwionych matek i tonujących ojców. Proces ten
dzieje się jakby przy okazji, choć twórcy sprytnie wplatają go w
strukturę opowieści. W połowie, wraz z spokojnym przepływem komedii w
dramat, młodzi znikają niby przypadkiem z obrazka, porzucając starych na
pastwę ich własnych dylematów. To prowadzi oczywiście do kryzysu,
zakończonego… chwilą na oddech. Bohaterowie spacerują wówczas po leśnych
polanach, badają się nieśmiałymi spojrzeniami i szykują do trudnych
rozmów, na które wcześniej nie mieli odwagi. W tych momentach warto im
towarzyszyć.